Bluszczyk kurdybanek i czosnaczek – para zdrobnień, do tego
dla podkreślenia charakteru potrawy dorzucam podagrycznik – sporo, drobno
posiekanego. Wcześniej z upodobaniem wysysam soczyste łodyżki. Zielony sok
przyjemnie łaskocze gardło. A skoro podagrycznik, to tylko kasza gryczana.
Grrrr, grrrr. Podobieństwa się przyciągają. I jeszcze tofu. I ciecierzyca. Tak
ją lubię, że kiedy się kończy, wpadam w zły nastrój. Jak to nie ma? Ciecierzyca,
groszek włoski, garbanzos – pod taką nazwą ją poznałam w Portugalii, gdzie nie
wiedzieć dlaczego, jest po prostu naj-lep-sza. I jeszcze tofu pokrojone w
kostki.
Na początek zupełnie niedzikie – cebula i czosnek. Co tak
pachnie? Za każdym, dosłownie każdym razem pyta M., kiedy jestem na tym etapie.
Więc warto. Rozbrajam żołądek jeszcze bardziej, dorzucając jak leci: cynamon,
kardamon, kumin. Potem kasza. Prażę ją, chyba z przyzwyczajenia, nawet nie
wiem, czy trzeba to robić z paloną gryczaną. Rzeczywiście, nie skleja się, ale
może jestem już kaszowym master chefem, tak często gotuje różne odmiany pani
mojej kuchni. Zalewam wodą, wszystko skwierczy i paruje. Kasza powoli wchłania
wodę, chlup, chlup, wypija łapczywie jak nie wiem co. Czas na zioła – dzikość
serca prosto z opuszczonych działek, na których kiedyś łapałam koty. Jak
przystało na wiedźmę, najpierw koty, potem kocioł dzikich ziół. Kota nie
gotuje. Przemyka mi przez myśl dorzucenie wibrysa. Hmmm, magiczne moce
wibrrrrrują. Czosnaczek przyjemnie wzmaga ostry zapach, kurdybanek rozsiewa
orientalne aromaty. Za mało go jakoś, nie muszę się bać tej wijącej się
roślinki. No i podagrycznik. Dużo go, rośnie wszędzie, więc narwałam go, jakbym
wpadła w dziki szał. Idzie wszystko, nie oszczędzam ani jednego listka do
kanapki. A można. Na koniec stali przyjaciele – tofu i ciecierzyca. Czego tu
nie ma? Proszę mi powiedzieć, czy brakuje jakichś witamin, minerałów, białka?
No to jeszcze słonecznik do pochrupania. Dziękuję, do widzenia. Ja popijam
winem od pana Abrle. Jego winoroślą rosną w chwastach.
Jeśli tak smakuje wino dojrzewające pośród nich, to ja już nie mam więcej
pytań.
Mamo, jeszcze jest dużo? Pyta mój syn, spoglądając badawczo
na dno patelni. No, nie ma, zjedliśmy wszystko.
ale wymiatacie!
OdpowiedzUsuń