piątek, 14 czerwca 2013

Nie ma róży bez ognia

Mam pewną przypadłość, która ma bardzo długą nazwę: całoroczny alergiczny niespecyficzny nieżyt nosa. Fakt, nieżyt nie daje żyć, brak chusteczki w zanadrzu jest dla mnie koszmarem, który śni się po nocach. No i tym podobne marne przyjemności. Wpływa to na pewno na potrzebę wąchania bardzo, bardzo intensywnych zapachów. Jakieś piżma, jakieś ambry, jaśminy i właśnie... róże. Nie dość, że piękne, to jeszcze pachną tak, że ach i och. No więc wczoraj przyniosłam cały worek płatków. Pachniało w metrze, pachniało w tramwaju, pachniało w autobusie, pachnie w domu. Część nadal maceruje się z cytryną na syrop. Część została przerobiona natychmiast. Jako że sezon truskawkowy w pełni, postanowiłam połączyć te dwie słodycze - płatków dzikiej róży oraz truskawek - i jeszcze, o zgrozo, dodać do tego cukru. Siła ognia zrobiła swoje i powstała słodycz o przepięknym kolorze - trochę w tym fuksji, trochę krwistej czerwieni, trochę różowego różu. Pachnie przeobłędnie, smakuje super. Trzeba to połączyć z czymś, co się słodyczy domaga, np. jakimś serem? Wyobrażam sobie biały, ale zwarty, delikatny, na chrupiącej bagietce, maczanej w mojej letniej ambrozji. Tak, to jest to!
A w tle gotuje się ostatni już kwiat dzikiego bzu, tym razem uwarzony z kwiatami rumianku.