niedziela, 2 czerwca 2013

Carota Katarzyna, czyli dzika marchew

Dzika marchew rośnie sobie wszędzie, pyszniąc się okazałym pióropuszem.

Dla nas to zachęta do polowania na dzicz. Nie zważając więc na, rzecz jasna, dopiero co wykonany manikiur, rozpoczęłyśmy wyrywanie-rwanie. Trochę się tego nazbierało. Nie można niczego zmarnować, więc poszarpane pióropusze robią za bukiet witaminowy. Co jakiś czas można skubnąć i zanurzyć się w ciut orientalnym smaku.


Korzenie dzikiej marchwi można wykorzystać jak te zwykłej marchwi. Pachną dużo intensywniej niż jej pomarańczowej kuzynki, ale nie są pomarańczowe, a to dlatego, że nie zawiera karotenu. Są dziksze z natury, długie, łukowate, stawiają opór przy krojeniu. Trzeba je oswoić z ostrym nożem - ciach!


Razem z cebulą, czosnkiem, posiekaną natką (dzikiej marchwi) i kilkoma przyprawami podkreślającymi dziki zapach Wschodu, jak imbir, kurkuma, kumin, wrzucamy je do kotła czarownicy. Kiedy już to wszystko się podsmaży i wypełni kuchnię nieznośnie wręcz przepięknym zapachem, dorzucamy młodą kapustę. Całą główkę, bez żalu. Kiedy to wszystko się zagotuje, solimy i pieprzymy do smaku. I jeszcze kropla soku z cytryny albo octu jabłkowego. Można taką zupę zaczerwienić pulpą z pomidorów, zagęścić kaszą, dorzucić ziemniaków, soczewicy, podrasować olejem sezamowym. A na koniec posypać natką dzikiej marchwi. Jest pysznie, nawet w takie deszczowe dni.