Dzika marchew rośnie sobie wszędzie, pyszniąc się okazałym pióropuszem.
Dla nas to zachęta do polowania na dzicz. Nie zważając więc na, rzecz jasna, dopiero co wykonany manikiur, rozpoczęłyśmy wyrywanie-rwanie. Trochę się tego nazbierało. Nie można niczego zmarnować, więc poszarpane pióropusze robią za bukiet witaminowy. Co jakiś czas można skubnąć i zanurzyć się w ciut orientalnym smaku.
Korzenie dzikiej marchwi można wykorzystać jak te zwykłej marchwi. Pachną dużo intensywniej niż jej pomarańczowej kuzynki, ale nie są pomarańczowe, a to dlatego, że nie zawiera karotenu. Są dziksze z natury, długie, łukowate, stawiają opór przy krojeniu. Trzeba je oswoić z ostrym nożem - ciach!
Razem z cebulą, czosnkiem, posiekaną natką (dzikiej marchwi) i kilkoma przyprawami podkreślającymi dziki zapach Wschodu, jak imbir, kurkuma, kumin, wrzucamy je do kotła czarownicy. Kiedy już to wszystko się podsmaży i wypełni kuchnię nieznośnie wręcz przepięknym zapachem, dorzucamy młodą kapustę. Całą główkę, bez żalu. Kiedy to wszystko się zagotuje, solimy i pieprzymy do smaku. I jeszcze kropla soku z cytryny albo octu jabłkowego. Można taką zupę zaczerwienić pulpą z pomidorów, zagęścić kaszą, dorzucić ziemniaków, soczewicy, podrasować olejem sezamowym. A na koniec posypać natką dzikiej marchwi. Jest pysznie, nawet w takie deszczowe dni.
a pesto z marchwiowych liści robiły panie?
OdpowiedzUsuńTerapia przez Skype http://www.terapiaprzezinternet.com/
OdpowiedzUsuń