Dwa proste pomysły na pożarcie new dziczyzny i tego, co raczej wyrzucamy.
Pasta a la pesto z dziką marchwią i liśćmi rzodkiewki

Jak widać: potrzebny jest blender, cztery garście słonecznika - może być uprażony, ale nie musi, garść liści rzodkiewki, garść naci marchwi, ząbek czosnku, sól, oliwa. Wilgoć można pozyskać z wody lub z rzodkiewek. Dużo wody oznacza sos, mało wody oznacza pastę do chleba, pieczonych ziemniaków, naleśników.

Kopytka z kaszy i dzikiej marchwi
Dwie szklanki ulubionej kaszy. Ja wzięłam nie ulubioną, ale tę, której miałam najwięcej - gryczaną. Po ugotowaniu gorącą kaszę należy zmiksować i dodać do niej zieleninę. Opcjonalnie przyprawy. Następnie postępuje się tak jak z polentą, czyli rozsmarowuje okołocentymetrową warstwę uzyskanej ciapy na płaskiej powierzchni i pozwala jej stężeć.

Potem wystarczy już tylko ją pokroić w wybrane kształty. Można także użyć foremek do ciastek i wykrawać dzwonki, kwiaty oraz renifery. Ograniczenia: fantazja. I foremki.

Propozycję podania bym sobie darowała, ale wymyśliły ją moje własne dzieci, więc już się nie powstrzymuję i pokazuję. Kopytka, szparagi, sos pomidorowy z soczewicą, a na wszystko nie zasmażka, tylko prażony sezam z kapką oliwy.

I już. Nie ma w domu dzikiej marchwi, czas osiągnąć kolejny level.