Dzisiaj widoczki. Dostałam sążnisty i słuszny ochrzan od wspólniczki, że jestem gnuśna, znikam i w ogóle weź chodź pojedźmy na jakiś szaber i napisz w końcu coś. Z dziką przyjemnością. Tyle że to wpis niemal bez słów. Nie wiem, czy się liczy, więc na wszelki wypadek zapełniam zanadrze. Ale o tym dalej.
Więc, nie zaczyna się zdania od więc, zatem dziś nie napiszę ani słowa
o czosnaczku ani o bluszczyku kurdybanku. Załączam fotkę porównawczą listków. Pięknie wyglądają obok siebie, świetnie razem smakują. Miało być na bloga, ale wsadziłam cały dzisiejszy zbiór do wczorajszego makaronu i nagle wszystko przestało istnieć. Zostały tylko foty...
Wczesnym rankiem pod czosnaczkiem widniał ślimak ze ślimaczkiem.
Bluszczyk zakwitł kwiateczkiem i zawisł swobodnie dzwoneczkiem.
Komosa strzałkowa biedronkę w sobie chowa.
Po lewej skrzypi skrzyp, po prawej lepi lepidendron - tak to było? ;) O skrzypie też nie będzie ANI SŁOWA!
Będzie za to trochę o kwiatkach, o płatkach. Ale mało, bo to jest JPG-wpis.
Będzie lista zakupów, którą skandowała moja córka w rytm ruchu pedałów w drodze do sklepu. Skandowała "Płatki, wódka, cukier, cytrusy!", a ja starałam się słyszeć "kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej" ;) To przerwa na reklamę jednego z następnych wpisów. Będzie o tym, co tutaj:
A oto geneza, druga przyczyna tej powyższej brei, widok nieziemski, tak się dzisiaj komponowały, niestety Ona odeszła... Maki zresztą też.
Tam dzisiaj były meszki, komary, gzy, tygrysy, krwiożercze bestie i chciałoby się napisać, że
nie było różowo, ale, no właśnie - było różowo...
Rezultat zalągł się na stole na krótką chwilę:
Ponieważ przeszedł szybką metamorfozę. Metamorfotyzował.
Metamorfotyzowanie płatków polega na przelaniu wrzątkiem (milisekunda!), roztarciu z cukrem i pożarciu. Dzisiaj z truskawkami. NAJLEPIEJ!