poniedziałek, 9 czerwca 2014

MIASTOZERCY.PL, czyli przeprowadzka

Prześwietny adres miastozercy.pl rok leżał niezagospodarowany, aż udało się w końcu wszystko poskładać w całość w kilka dni.

Zapraszamy i do zobaczenia w nowej miastożerczej odsłonie!

MIASTOZERCY.PL


piątek, 30 maja 2014

A ja noszę kalosze, ja noszę bez

Jak się jedzie na rowerze do domu i nie widzi nic innego niż bez, trudno za chwilę nie wrócić i nie zerwać (tak, za dwa tygodnie napiszę, że widzę wyłącznie robinię, a za dwa miesiące topinambur, co zrobić...).

Koło mnie sześciolatka obwieszona torbami, w kaloszach i rękawiczkach (!) gotowa do szabru, a matka do niej nie może jakoś dołączyć, bo ładuje jeszcze telefon, bo szuka kluczy, bo szuka głowy. Sześciolatka zatem nonszalancko wymachując kijkiem, klaruje sąsiadowi, że kwiatki się je i ona w ogóle nie rozumie, czemu w tym roku jeszcze nie zrobiłam soku, skoro świat zakwitł. Ups. Racja. Ale na początek naleśniki. Ciasto naleśnikowe każdy umie, prawda?


Ale napiszę, co się zdarzyło wczoraj u nas, bo zapomniałam o połowie składników (majowa potrzeba drzemki o 17 na podłożu alergicznym, tak), a wyszło NAJLEPSZE. Woda, oliwa, mąka sojowa i owsiana w proporcjach naocznych, masa cynamonu. Zapomniałam o glucie z siemienia i mleku sojowym, mimo że obie opakówki stały obok. Cóż, się da. Teraz już wiem :)




A z sokiem było tak, że wspomniana sześciolatka, wyjątkowo na mnie cięta lub też pełna politowania, nie ustaliłam, przyniosła największy garnek, dźwignęła go na stół i jęła umieszczać w środku bzowe baldachy. Gdy doliczyła do 30, zrozumiałam, że syropu w tym rzeczywiście nie zrobię. Zrobiła go Helenka. Załączyła też kwiat obcy w spontanicznym akcie transcendencji.

I to koniec wpisu. Przedstawiam dowód na istnienie wspomnianych kaloszy. Bo kalosze są ważne.



wtorek, 27 maja 2014

Brak słów o maku i ślimaku

Dzisiaj widoczki. Dostałam sążnisty i słuszny ochrzan od wspólniczki, że jestem gnuśna, znikam i w ogóle weź chodź pojedźmy na jakiś szaber i napisz w końcu coś. Z dziką przyjemnością. Tyle że to wpis niemal bez słów. Nie wiem, czy się liczy, więc na wszelki wypadek zapełniam zanadrze. Ale o tym dalej.

Więc, nie zaczyna się zdania od więc, zatem dziś nie napiszę ani słowa o czosnaczku ani o bluszczyku kurdybanku. Załączam fotkę porównawczą listków. Pięknie wyglądają obok siebie, świetnie razem smakują. Miało być na bloga, ale wsadziłam cały dzisiejszy zbiór do wczorajszego makaronu i nagle wszystko przestało istnieć. Zostały tylko foty...



Wczesnym rankiem pod czosnaczkiem widniał ślimak ze ślimaczkiem.

Bluszczyk zakwitł kwiateczkiem i zawisł swobodnie dzwoneczkiem.

Komosa strzałkowa biedronkę w sobie chowa.

Po lewej skrzypi skrzyp, po prawej lepi lepidendron - tak to było? ;) O skrzypie też nie będzie ANI SŁOWA!


Będzie za to trochę o kwiatkach, o płatkach. Ale mało, bo to jest JPG-wpis.
Będzie lista zakupów, którą skandowała moja córka w rytm ruchu pedałów w drodze do sklepu. Skandowała "Płatki, wódka, cukier, cytrusy!", a ja starałam się słyszeć "kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej" ;) To przerwa na reklamę jednego z następnych wpisów. Będzie o tym, co tutaj:

A oto geneza, druga przyczyna tej powyższej brei, widok nieziemski, tak się dzisiaj komponowały, niestety Ona odeszła... Maki zresztą też.

Tam dzisiaj były meszki, komary, gzy, tygrysy, krwiożercze bestie i chciałoby się napisać, że nie było różowo, ale, no właśnie - było różowo...



Rezultat zalągł się na stole na krótką chwilę:

Ponieważ przeszedł szybką metamorfozę. Metamorfotyzował.


Metamorfotyzowanie płatków polega na przelaniu wrzątkiem (milisekunda!), roztarciu z cukrem i pożarciu. Dzisiaj z truskawkami. NAJLEPIEJ!

niedziela, 18 maja 2014

A masz z liścia!

A bierzcie je, zrywajcie, jedzcie! Liście i listeczki, okrągłe, poszarpane, ciemno- i jasnozielone. Cieszcie się nimi i dodawajcie do wszystkiego.
Tym razem było to tak. W lodówce umierały sobie powoli młode buraczki, a na łące rosło mnóstwo młodych, pachnących liści. Postanowiłam wskrzesić lodówkowe zombi siłą wiosennej zieleni. Narwałam mnóstwo kurdybanku i komosy białej. Ależ pięknie wyglądały w bukiecie.

Umyłam, posiekałam. Dzikie rośliny i buraczki - razem z liśćmi, rzecz jasna. (Mojej babci np. przeszkadzały posiekane liście w zupie i je pracowicie przecedzała, ja jestem liściolubna i nie mam zbyt wiele wolnego czasu, więc nie bawię się w jakieś tam przecedzania i odławiania).



Pokroiłam pół cebuli, trzy ząbki czosnku. Przesmażyłam lekko, dorzuciłam liście. 3 minuty smażenia i dolałam wodę, nie za dużo, żeby całość była gęsta i treściwa. Gotuje się to szybko - może 15 minut. Na koniec dodałam sól i dużo pieprzu.
Podaje się botwinkę z jajkiem (jeśli ktoś jada), można zabielić śmietaną. Jest to pyszne. Przy jedzeniu botwinki ja się zachowuję jak Japończyk wpychający sobie do ust jakieś przeogromne porcje makaronu. Tak lubię. Prze-o-grom-nie. A przecież to prosta zupa jest. Od razu dodam, że kurdybanek uczynił z niej mistrzostwo świata i przestworzy kosmicznych.

poniedziałek, 12 maja 2014

Na czasie

Gdzieś pomiędzy grą we frisbee a pisaniem jest czas na wąchanie liści, łamanie w palcach gałązek, sprawdzanie soczystości łodyżek. Już prawie wszystkie lipy mają liście wielgachne jak parasole, ale na niektórych można jeszcze znaleźć te najlepsze do sałatek i kiszenia - cieniutkie, małe i jasnozielone. Zrywam je, a potem słodkie i chrupiące młode liście funkii. Tak z inspiracji grupą super-women z tej strony. Wielkie, wielkie dzięki!
Do liściowej trupy dołączają jeszcze lekko kapuściane listki babki lancetowatej.



Posiekałam je wszystkie, doprawiłam solą i pieprzem, i jeszcze najlepszym olejem rzepakowym. Dodałam pomidory, które w tym roku już nawet teraz są tak dobre, że z bólem będziemy je żegnać jesienią. I jeszcze szparagi, jak co roku najdoskonalsze te od Majlertów. Tak dobre, że pół paczki zjadam w drodze do domu. Posypka z podprażonego sezamu wieńczy dzieło. Można tę kolorową doskonałość zjeść solo albo w towarzystwie kaszy, albo np. z jajkiem lub podsmażonym zamarynowanym z sosie tamari tofu.
W tle jakże dekoracyjny i jakże uporczywy chwast - skrzyp. Ktoś już go odkrył do celów florystycznych?


niedziela, 4 maja 2014

Budzimy się na wiosnę

Budzimy się w maju z nowymi pomysłami i... 1000 roślin jadalnych! Mamy zaszczyt współtworzyć tę stronę. Kisimy więc pokrzywę i liście brzozy, konserwujemy kwiaty w winnym occie i jak poleca genialna Inez, zajadamy się pędami sosny w czekoladzie. Dziki szał!

Ta wiosna jest wyjątkowa. Zima była krótka i dość ciepła, mamy więc obfitość absolutnie wszystkiego. Wiosną piękną zielenią bucha pokrzywa, królowa chwastów. Warto się nad nią pochylić szczególnie w maju, kiedy rośnie wszędzie, jest jej dużo, jest pyszna, zdrowa, och i ach. Dlatego dziś superprosty, klasyczny przepis na tartę z pokrzywy. Moja tarta jest na kruchym cieście, na które przepisu chyba podawać nie trzeba, bo to banał nad banały - margaryna do pieczenia albo masło, odrobina soli, mąka. Dziękuję :) (Jeśli nie macie czasu, użyjcie gotowego ciasta fracuskiego albo bossskiego filo).
Pokrzywę dokładnie umyłam, przelałam gorącą wodą (nie wrzątkiem) i pokroiłam, ale nie za drobno, bo papki działają na mnie odstraszająco. Usmażyłam czosnek i cebulkę, na to wrzuciłam pokrzywę i wszystko razem poddusiłam.



Końcówkę cebuli wkładam do szklanki z wodą. Puści korzonki, będzie ją można wsadzić do ziemi i zajadać potem szczypiorek.


Potem trzeba już tylko dodać śmietanę, nie żałować. I parmezan - również duuuużo. Sól, pieprz, tymianek, bazylia, co chcecie. Zupełnie szałową kompozycję stworzą w tym nadzieniu suszone pomidory, kapary, karczochy oraz inne tego typu cudowności. Kombinujcie i mieszajcie smaki.
Nie powiem wam, ile powinno się piec taką tartę i w jakiej temperaturze, bo mój piekarnik najadł się szaleju dawno temu i trudno pojąć, o co mu chodzi.

Et voila!


PS Wiecie, dlaczego pokrzywa jest wyposażona w parzydełka? Właśnie dlatego, że jest majową królową zdrowia. Gdyby nie broniła się w ten sposób, wszyscy chrupaliby ją ze smakiem. A my nie moglibyśmy się nią już cieszyć na naszych stołach. Ufff, na szczęście mamy przewagę - rękawiczki, do ataku!!!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Grudzień na zielono


Cisza jak makiem zasiał u nas. Pracujemy, chodzimy mniej, ale ciągle obserwujemy, czy coś tam nie rośnie. Cieszy nas to, że wciąż spotykamy ludzi, którym podoba się to, co robimy. Wyciągamy ich czasem na te działki, w te błota, w krzaczory i inne takie. Jakim zaskoczeniem jest to, że grudzień, końcówka, i żadne tam po grudzie i przez śniegi, tylko przez zieleń brniemy. Przez młode pędy, przez maleńkie zioła. Aż żal nie zerwać.
Owocem takiej ostatniej wyprawy (zrealizowanej w celu obfotografowania naszych facjat i odnóży do pewnego bardzo ważnego pisma - będą szczegóły, nie martwcie się) była garść jagód jałowca, siateczka owoców dzikiej róży, kilka jabłek (tak, naprawdę, w grudniu są jabłka), kępka delikatnej gwiazdnicy i wcale nie takiej delikatnej, zawadiackiej przytulii.
Gwiazdnicy została pożarta w formie sałatki - pysznej! A robi się ją tak:
Obierz kilka buraczków (my mamy takie przesłodkie, niewielkie, nabyte drogą koooperatywną), upiecz je.
Zalej, nie żałując, octem balsamicznym i dobrą oliwą (ocet też ma być niczego sobie). Wstaw do lodówki na noc (teraz to się wszystko tak fajnie maceruje, a słodkość miesza się z nieoczywistą cierpkością; jest aksamitne i, ach, pyszne!).
Popieprz (dużo) i posól (niewiele). Posiekaj gwiazdnicę. Wymieszaj z buraczkami (teraz możesz dodać łyżkę musztardy, ale nie trzeba, musi za dobra być najlepsza, my miałyśmy taką z sherry). Posyp prażonymi pestkami dyni - nie tylko dlatego, że wygląda to najpiękniej.
Gwiazdnica w uszatym ajfonie

A co z przytulią? Przytulię trzeba ususzyć dobrze i nie przejmować się tym, że będzie pachnieć dzikim trawskiem, bo smakować będzie - o niebo! - lepiej. Potem zagotować gęsty syrop cukrowy (użyłam cukru trzcinowego), tak mniej więcej szklanka cukru na szklankę wody (ulepek wyjdzie, tak ma być). Zalać tym zielsko i dodać flaszeczkę wódki (taką małą dodałam na te proporcje szklanka/szklanka). Odczekać, aż uzyska bogaty aromat i będzie dawać efekt dotknięcia aksamitu na języku. Miły młody człowiek (mój brat) zasugerował dodanie do mikstury gałązki dębu i kilka anyżkowych gwiazdek. Trop jest dobry!

Zdjęcia zrobił Piotrek Kała: http://wawago.blox.pl/html; http://www.piotrkala.pl/

Przytulia