Czasem nadchodzi taki dzień, że się wyjmuje mózg i pragnie pojeździć na rowerze. Daleko, za jesienią, w szaliku, czapce, z dłońmi owiniętymi puchatymi mitenkami. No i jak już się wyegzaltuje smutki, schodzi się z pojazdu i wpina w rzeczywistość. Ja weszłam w szkodę. W połać bluszczyku kurdybanku w stołecznym parku.
Jednym ze starszych parków, monumentalniejszych, a jednocześnie chyba najbardziej bezpretensjonalnym, zapraszającym. Skaryszewskim. Wyjęłam z uszu słuchawki i zaczęłam słuchać dywanu ziół. Bo ten park tak ma, że szepce, kusi, uwodzi, a jak ktoś nie reaguje, to woła. Jak nie szumem liści, to wiewiórkę wysyła, by się wspięła po szprychach na błotnik i ta pluszowa małpka robi fikołka na lince hamulcowej i prowokuje. Gdy wykonała już swoje ewolucje w liczbie ziben tauzen, odprowadziłam ją wzrokiem. W bluszczyk właśnie.
Wówczas jeszcze byłam pewna, że zrobię wpis o tych małych gruszeczkach z Zielenieckiej i o syropie ze stokrotek, o którym ucięłam sobie pogawędkę z przechodzącą panią. Która się nie bała, po prostu przyszła i spytała, na grzyba mi te kwiatki. A tu nie na grzyba, tylko na syrop. Jesień jest, glut się piekli, wszyscy jesteśmy oranglutanami.
Lecz zdarzyło się inaczej. Gruszeczki obfociłam, spróbowałam raz, powtórzyłam degustację jeszcze siedemnaście razy, wszystko wyplułam, przepłukałam usta najlepszą kawą w mieście, senegalską z Saskiej Kępy. I pojechałam do szkoły po dzieci. Miał być ryż z gruszkami, ale trudno, coś kupimy. A te makolągwy znów wpadły na pomysł. Jedna na jutro ma przynieść jesienne warzywo. Druga natychmiast: to chodźmy wyrwać topinambur. To poszłyśmy.
Nie byłam przekonana, że to już. Wtem! Topinambur zaskoczył. Chyba widać?
Słonecznik bulwiasty. Wielkie krzuny obsypane małymi słoneczniczkami, które w korzeniach produkują bulwy. Coś jakby ziemniak, ale jakby orzech. Smak nieprawdopodobny. Na surowo rześkie orzechopodobne, po ugotowaniu dynio- i orzechopodobne, usmażone też słodkie i orzechopodobne. Słonecznik o fizjonomii ziemniaka i smaku orzecha. I to made in Poland.
Działałyśmy szybko, więc duszenio-smażenie. Z czym? Z bluszczykiem kurdybankiem, jacha oczywicha. Przypadkiem wyszło miastożercze combo z modnych substratów. Bluszczyk kurdybanek święci triumfy na Powiślu, nie ma to jak zjeść lancz z bluszczykiem. Topinambur dowożony jest do miasta spod miasta przez rozchwytywanych ekorolników. I słusznie. Bo lokalny, sezonowy, smaczny, osobliwy. Zawsze taki temat-haczyk w Interregio. Nie wiesz, co masz powiedzieć do współpasażerów? Spytaj o topinambur. A teraz smacznego. Ponieważ zostało całkiem trochę na śmiadanie.
PS A Helena do szkoły wzięła marchewkę.