O kwiatkach już trochę było. Wszyscy się pytają, czy róża ta, czy może tamta jest lepsza. I takie tam. A tu niespodziewanie zapachniało jaśminowcem. Oczywiście od razu zaczęłam kombinować, co by tu można ugotować z tego urokliwego i jakże pięknie pachnącego kwiecia. Nie zerwałam dużo. Pomysł wpadł mi do głowy w domu. Jako że lubię wszelkie konfitury i różne tego typu zapachniacze do herbaty, postanowiłam ukucharzyć coś w tym stylu. Do malutkiego słoiczka albo dzbanuszka, na klimatyczny fajf, ze scone'em lub herbatnikiem do przegryzienia.
W małym garnuszku zrobiłam karmel. Nie jest to nic trudnego. Wsypałam trochę cukru trzcinowego do garnka i podgrzałam. Zaskowyczało, narobiło szumu. Zalałam wodą (niedużo), para buch i oto jest. Teraz kwiatki. Biedne trzęsły się, muszę przyznać, trochę przed zanurzeniem w słodkiej i gęstej cieczy. Bezlitośnie wrzuciłam białe kwiecie karmelowi na pożarcie. Teraz jak zwykle nadszedł czas na improwizację. Gdzieś tam zalegały u mnie dwie małe buteleczki Ballantines'a. Mały chlust poleciał więc do mikstury. I nic więcej. Zredukowało się to wszystko, rozpachniało, żeby na koniec zaromatyzować czarną herbatę. Niezłe!
Resztę zamknęłam w małym słoiczku na jakiś deszczowy dzień, których niestety, nie brakuje.
A M. na kolację pożarł miastożerczo omlet z kurdybankiem.
Zerwany na podwórku prze-cu-dow-nej kamienicy z międzywojnia. Na klatce strzeliłam sobie fotę stóp swych na tle gorsecików.
Ścianę od podwórka spowija tam dzikie wino, a ziemię wyścieła właśnie ten aromatyczny bluszczyk.
To tyle na dziś. Dobranoc!
Pracownicy z Ukrainy www.ukraina-pracownicy.pl
OdpowiedzUsuń